Wiadomo, kto najwięcej stracił na wprowadzeniu od maja ustawy regulującej obrót gruntami rolnymi. To rolnicy, którzy są tym szczególnie zaskoczeni. Jednak najbardziej zaskakujące jest to, kto na tej ustawie zyskał najwięcej: Kościół Katolicki i związki wyznaniowe, ale także PKP SA.
Rząd zdecydował się na tę ustawę po to, aby ziemia rolna stała się niedostępna dla cudzoziemców. Wprowadzono przy tym ograniczenie, że tereny o powierzchni powyżej 3 tys. m kw. będą mogli kupować tylko rolnicy indywidualni. Rynek obrotu gruntami rolnymi niemal całkowicie zamarł. Stał się niedostępny dla deweloperów, ale także dla tych, którzy chcieliby wybudować własny dom. Popyt został ograniczony niemal do zera, rolnicy nie mają komu sprzedawać swych gruntów. Nowe przepisy właśnie w nich uderzyły najbardziej.
- Jednak ustawa wprowadza wyjątki od tej reguły, które dotyczą Kościoła Katolickiego i związków wyznaniowych, a także spółek Skarbu Państwa, takich jak PKP SA - mówi Rafał Zięba, partner zarządzający w kancelarii prawników Kochański Zięba i Partnerzy (KZP).
Z analizy KZP wynika, że ustawa ma właśnie takich beneficjentów. PKP stały się nim, ponieważ są największym w Polsce właścicielem gruntów, także rolnych. Przy tak drastycznym ograniczeniu możliwości sprzedaży tego typu nieruchomości przez rolników oni najbardziej tracą, bo ceny na ich grunty spadają, a dzięki temu w uprzywilejowanej sytuacji znaleźli się wspominani beneficjenci.
Według Andrzeja Sobocińskiego, rolnika z Żuław i członka Pomorskiej Izby Rolniczej wypowiadającego się dla portalu "strefaagro", nowa ustawa jest nie tylko szkodliwa dla rynku rolnego, ale i przestarzała. Mówił m.in. o zamieraniu rynku obrotu ziemią. Ta stagnacja sprawiła, że ceny spadły, a w połączeniu z niższymi dochodami rolników ze względu na np. zniesienie kwot mlecznych, powoduje znaczne zubożenie gospodarstw. W konsekwencji rolnicy nie będą w stanie spłacać zobowiązań zaciągniętych na modernizację. Sobociński dodaje, że ta ustawa powinna zostać wprowadzona w 1989 roku, kiedy w Polsce funkcjonowały PGR-y.
Z kolei Zdzisław Sieradzki, przewodniczący Powiatowej Izby Rolniczej w Sławnie mówi o ograniczeniach rozwojowych, jakie wprowadziła nowa ustawa. Gdy rolnik chce poszerzyć swoje gospodarstwo to Agencja Rynku Rolnego może ingerować w transakcję - np. wstrzymać. Rolnikowi tymczasem pozostaje tylko odwołać się do sądu.
Według raportu Lion's Banku z września tego roku, w ciągu kwartału od wprowadzenia nowej ustawy, hektar ziemi staniał o 532 zł do niecałych 35 tys. zł. Z odczytu indeksu wartości ziemi rolnej stworzonego przez Lion's Bank wynika, że w trzy miesiące zanotowaliśmy spadek cen o 1,5 proc. Instytucja podaje, że staniała najżyźniejsza ziemia. Pod koniec roku kosztowała ona około 50 tys. zł za hektar, a obecnie jest to około 2,2 złotych mniej.
Nadal jednak mamy do czynienia ze wzrostem cen ziemi na poziomie 4,2 proc. rok do roku. Wynika to z faktu, że nowa ustawa weszła w życie w maju. W informacji czytamy jednak, że jest to skromny wynik w porównaniu do tych z ostatnich lat, do których przyzwyczaił rynek ziemi rolnej w Polsce. Pod koniec 2004 r. za hektar trzeba było płacić 6,2 tys. zł.
Eksperci Lion's Banku nie mówią jeszcze o zmianie trendu. "Póki co najnowsze dane wpisują się w scenariusz, zgodnie z którym nie należy spodziewać się panicznej wyprzedaży i gwałtownego załamania cen „hektarów” nawet przy wyraźnym spadku liczby chętnych do zakupu działek. Najbardziej prawdopodobne wydaje się stopniowe osuwanie wycen w dłuższym terminie" - czytamy w raporcie.
O konsekwencjach tej ustawy mówił wcześniej Rafał Trzeciakowski, ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju. Jego zdaniem nie pozostanie to bez wpływu na ceny i sytuację rolników. Po pierwsze - ograniczenie podaży (spadnie liczba działek na rynku) i popytu (90 proc. Polaków nie ma wykształcenia rolniczego) wpłynie na ceny. A te będą spadały. Eksperci przywołują przykład Węgier. Tamtejsze prawodawstwo również wprowadziło podobne ograniczenia, a ceny są dwa-trzy razy niższe niż w Polsce.
- Oczywiście ceny spadną. Konsekwencje dla rolników wcale nie będą dobre. Ci, którzy chcą inwestować i rozwijać gospodarstwo, będą mieli mniej kapitału, więc trudniej będzie im np. zabezpieczyć kredyt . Z kolei ci rolnicy, których dzieci powyjeżdżały do miast na studia, traktują gospodarstwa jako swoiste zabezpieczenie emerytalne. Rolnik, który ma przeciętne 10 ha na Mazowszu w cenie 30 tys. zł za hektar, ma na funduszu emerytalnym 300 tys. zł. Jeżeli ceny spadną o połowę, to będzie tam miał 150 tys. zł. I tak się stanie. Rozwiązania rządu są wzorowane na prawie węgierskim - tłumaczył Trzeciakowski.